wtorek, 19 sierpnia 2014

Everyday life so far...

Zacznę od tego, że żyję...
Albo raczej robię co mogę ;P

Chyba za wcześnie zachwyciłam się wszystkim tutaj...
Po pierwszym tygodniu przyszedł drugi i wtedy zaczęło się prawdziwe życie...
Na szczęście miałam jeszcze ze sobą Dominikę, bo akurat dopadło mnie pierwsze załamanie i chyba nie dałabym rady sama...
Muszę się przyznać, że popłakałam się na lotnisku, kiedy wsiadała do samolotu, który miał ją dowieść do nowej rodziny...
I zostałam sama. Od tamtej pory nie jest łatwo. Obecnie mam więcej stanów depresyjnych niż dobrych dni, nie mogę patrzeć na zdjęcia, nie mogę słuchać muzyki, której słuchałam przed przyjazdem. Dotarło do mnie, że teraz muszę sobie radzić sama. Wieczorami jestem wykończona, bo mogłoby się wydawać, że nic nie robię i czasem tak jest, ale codziennie, dosłownie codziennie następuje moment kulminacyjny, kiedy dochodzi do awantury miedzy dziewczynkami i tracę ochotę na cokolwiek.
Mam tylko nadzieję, że to zmieni się, kiedy w poniedziałek zacznie się szkoła
i wreszcie będą miały jakieś obowiązki. Apropo's szkoły. W aplikacji rodzina nie zaznaczyła, że jedna z nich zmienia szkołę, a co za tym idzie zmieni się jej, a przede wszystkim mój plan dnia. Teraz zamiast zaczynać pracę o 8, jak robiłam to do tej pory, będę musiała wstawać około 6, żeby zaprowadzić ją na autobus. Po cichu, żeby nie obudzić rodziców.
Nikt nie poinformował mnie też, że do obowiązków au pair należy opieka nad psem.
A nigdy w życiu nie miałam do czynienia z bardziej wnerwiającym stworzeniem.
Po prostu go ignoruję, nie obchodzi mnie co on robi.
Ogólnie rzecz biorąc, niewielki procent tego co przeczytałam w aplikacji rodziny odpowiada faktycznemu stanowi rzeczy. Weźmy chociażby popołudnia. Pomijając fakt, że nigdy nie wiem, kiedy Hości wrócą do domu, nie mam pojęcia, w którym momencie kończy się moja zmiana. Podobno mieli po pracy spędzać czas z dziećmi i nadrabiać czas, który spędzili poza domem. W rzeczywistości prosto od drzwi kierują się na górę, gdzie włączają komputery i dalej pracują albo odpoczywają.
Nigdy nie zdarza się, żebyśmy zjedli razem posiłek, chyba że mowa tu o weekendowym obiedzie w fast foodzie, czego nie cierpię. Jeśli łącznie widzę Hostów godzinę dziennie, to jest to spory sukces. Rano mijamy się w kuchni, wieczorem przy drzwiach... Zresztą, dzieci widzą tyle samo z doliczeniem 15 minut przed pójściem spać...
Kolejną rzeczą jest dom. Nigdy nie byłam pedantką, ale jakieś granice muszą być.
A to co mam tutaj nie jest artystycznym nieładem. To po prostu zaniedbanie. Wszędzie sierść psa, papiery, zabawki, ubrania, naczynia, kurz. Dopiero po dwóch tygodniach od przyjazdu zobaczyłam jakiego koloru jest dywan w salonie. I to nie jest żart...
Rozumiem, że nie każdy musi mieszkać stylowo, a wierzcie mi, że to ostatnie co mogę o nich powiedzieć, ale tu żadna rzecz nie pasuje do innej. Wszystko jest takie stare, zakurzone, antyczne, a ja tak strasznie nie znoszę czegoś takiego ;(
Kiedy tylko nie muszę być nigdzie indziej, siedzę w swoim pokoju, bo to praktycznie jedyne ładne pomieszczenie w domu... I czyste, bo sama je sprzątam ;D
Dzieci.... Temat rzeka...
Nie wiem czy tak jest w każdej amerykańskiej rodzinie, ale w tej dzieci robią wszystko co chcą, rządzą. Nie ma tu żadnej dyscypliny, konsekwencji, kar. Jeśli mówią, że tak ma być, tak jest. Rodzicom jest to obojętne. Ale w sumie co się dziwić, to nie oni spędzają z nimi czas i muszą sobie z nimi radzić.
Do tego te dzieci są tak strasznie niesamodzielne. Ja w wieku 11 lat jeździłam na wycieczki zagraniczne z drużyną koszykówki, tu dziecko w tym wieku nie może zostać samo na chwilę w domu czy iść na przystanek, który jest 100 metrów od domu. Chyba trzy razy od mojego przyjazdu udało mi się sprawić, żeby któraś z nich wstawiła talerz do zlewu, tylko raz usłyszałam podziękowanie za obiad. Jak poprosiłam o pomoc przy układaniu ubrań w komodach, bo cóż, nie wiedziałam od razu co jest czyje, usłyszałam, że patrzenie na metki może być przydatne. Od tego momentu zostawiam złożone ubrania na komodzie, żeby same sobie je rozdzieliły ;P

Niestety, ale ta część postu musiała być tak pesymistyczna. Takie są realia, a po to założyłam tego bloga, żeby je pokazywać.

Teraz bardziej pozytywnie ;D
Nie chciałam wylądować w DC, bo zawsze wydawało mi się, że to takie sztywne, nudne miasto. A okolica okazała się niczego sobie. Oczywiście nadal nie mogę korzystać z wielu atrakcji, bo jestem "niepełnoletnia", ale przynajmniej mogę sobie pochodzić i pozwiedzać miejsca, które do tej pory oglądałam na filmach.
Praktycznie co weekend jestem w DC, bo na moich nudnych przedmieściach nie ma kompletnie nic do roboty w czasie wolnym... Raz nawet udało mi się pojechać w środku tygodnia, ale wtedy metro jest dwa razy droższe. Przynajmniej w godzinach szczytu...
Nie czuję się już aż tak odseparowana jak na początku, a to za sprawą koleżanki...
Tak, o tobie mówię, Asiu ;D
Okazuje się, że nie tylko obie jesteśmy Polkami, ale jeszcze mamy sporo wspólnego. Niestety dzieli nas granica stanów, więc na razie spotykamy się pośrodku. Mam nadzieję, że to się zmieni, jeśli wyrobię sobie stanowe prawo jazdy i będę mogła legalnie wyjechać poza ten nudny Maryland... Jeśli Host się zgodzi, a w to niestety wątpię ;(
Żyję tutaj od piątku do piątku, bo wtedy kończę tydzień pracy i nareszcie mogę poleżeć w łóżku, pojechać gdzieś (oczywiście nie autem, bo mi nie dadzą) albo w spokoju posiedzieć na tarasie...
A ten weekend zapowiada się świetnie. Oby tylko pogoda dopisała...
Poprzedni spędziłam z Host Family w niewielkich górach w Wirginii. Zakochałam się w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Był taki przytulny, elegancki, czysty...
A mój pokój- marzenie ;) Widoki też były bardzo przyjemne i są na większości zdjęć, bo niestety nie ma tu nikogo kto umiałby zrobić zdjęcie, na którym byłabym i ja i tło...

Czas wracać do obowiązków, więc zakończę zbieraniną zdjęć z mojego pierwszego miesiąca tutaj. Dodam tylko, że już w pierwszym tygodniu zepsuł mi się aparat i skazana byłam na telefon... Na szczęście Samsung zgodził się naprawić go w ramach międzynarodowej gwarancji, której oczywiście nie zabrałam z Polski, więc nie musiałam płacić za naprawę ani tym bardziej kupować nowego...

Blackberry picking on Homestead Farm
Homestead Farm
Rocklands Farm
Potomac River
Uwielbiam gotować ;D
 
Jeden z najlepszych dni w USA do tej pory <3
Montgomery County Fair
Swimming Pool in the Hotel

Morning Game
 
Harrisonburg, VA
"Reading" ;D
 
Hiking

 
 
Siedziałam tam wgapiona pół godziny<3
PS. Nie dostałam zgody na publikowanie zdjęć z dziewczynami, więc nikt ich nie zobaczy...